Pieśń miecza
To recenzja tomu czwartego. Drogi Czytelniku, jeśli nie znasz WOJEN WIKINGÓW, zapraszam Cię do zapoznania się z moją opinią o Ostatnim Królestwie - LINK
Uhtred, który złożył królowi Alfredowi śluby, teraz stoi przed pokusą, aby zdradzić władcę i samemu objąć tron Mercji. Tak mówią mu Norny, trzy boginie przeznaczenia, za pośrednictwem zwłok mężczyzny, który wstaje z grobu. Londyn został podbity, a norwescy jarlowie Sigefrid i Erik chcą zagarnąć cały Wessex. Jeśli tylko Uhtred z Bebbanburga nie dochowa zasad poddaństwa... ich okrutne marzenia mogą się ziścić.
Na tom czwarty czekałam ze szczególną niecierpliwością. Pieśń miecza na pierwszym planie przedstawia norweskich najeźdźców. Thutgilsonowie od pierwszej sceny na ekranie, zdołali mnie oczarować. To, jak ich losy zostały ze sobą nierozerwalnie splecione, jak ci dwaj bracia są zależni od siebie, zostało genialnie pokazane. "Oto mój brat, doradca - rzekł Sigefrid - i sumienie." Ich więź to dla mnie jeden z najgenialniejszych elementów Wojen Wikingów.
Niestety, boli mnie fakt, że po obejrzeniu serialu i przeczytaniu powieści, muszę przyznać, że w tym pierwszym wybrano lepsze rozwiązania i ukazano całe spektrum negocjacji, potyczek i ostatecznej walki z najeźdźcami z większą pieczołowitością. U Bernarda Cornwella od początku mamy wgląd jedynie do tego, co myśli, czuje i widzi Uhtred. Serial obiera szerszą perspektywę, uzupełnia tę historię o sceny, które były niezbędne, aby zrobić z niej majstersztyk. Podobnie, porwanie jednej z postaci, na ekranie nabiera większej głębi i ciąg przyczyno-skutkowy wręcz zaburza równomierną pracę serca, wywołując ogromne wrażenie na widzu.
Wybrany przez tłumacza Londyn drażnił mnie, przyzwyczajona do Lundene (Lundyn), cały czas zamieniałam w myślach te nazwy. Domyślam się jednak, że dla osób, które najpierw przeczytają książki - będzie to idealne rozwiązaniu, w końcu Londyn to współczesna nazwa.
Pieśń miecza odrobinę mnie zawiodła, bo liczyłam na to, że moje ulubione sceny z serialu zostaną tak samo rozegrane w książce. W tej części wyjątkowo mnie to zakuło. Zdenerwował mnie też brak ostatecznego single combat, którego wyczekiwałam i nie sądziłam, że autor w pierwowzorze wybrał tak okrutnie nierozwinięte rozwiązanie. Nie wspomnę już o scenie, w której Aethelred klęczał poniżony, to też moim zdaniem był ważny epizod.
Mimo tych różnic pomiędzy wersją papierową a serialem, nadal jestem zadowolona z lektury. Jak mogłabym nie być? Cornwell po raz kolejny zabrał mnie do niebezpiecznego świata wikingów, gdzie śmierć to tylko ziemski problem, w końcu wszyscy wojownicy spotkają się w Walhalii, pałacu Odyna, razem ucztując i pijąc ale.
Pieśń Miecza (Wojny Wikingów #4) - Bernard Cornwell, 500str., Wydawnictwo Otwarte
Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu!
Ładnie wygląda u Ciebie kolekcja tych książek ;)
OdpowiedzUsuńNie znałam wcześniej tej serii :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Ja w ogóle nie znam tej serii. Czas nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuń