"Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje."
Zacznę od tego, że to cholernie dobra książka.
Taka, którą, aby znaleźć - trzeba przeczytać setki innych. Trzeba zobaczyć tysiące przeróżnych okładek, przekartkować tysiące innych stron, czasami nawet nie wartych poświęconego im czasu, aby potem spotkać właśnie tę. Jedyną na świecie.
"Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością,że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak Cios udręki, o których nie możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i t w o j e, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą."
Trafiłam na tę książkę gdzieś w internecie, jakoś chwilę po premierze, gdy nie była otoczona jeszcze tym ogromnym uwielbieniem i nie było wokół niej tych wszystkich zachwytów. Pamiętam, że spodobała mi się okładka. Taka sylwetka chłopaka zapatrzonego gdzieś daleko, daleko... Patrzącego w niebo, na którym gwiazdy się palą. Do tego zakreślony portret dziewczyny z przymrużonymi i opuszczonymi oczami. Zaczęło mnie zastanawiać, czego to jest zapowiedzią. Co tam siedzi w środku. Co wyleci, jeśli otworzę książkę. Może motylki? Może jakieś błyszczące cudowności? Może jakieś gwieździste konstelacje?
Więc kupiłam. Tak tylko, żeby sprawdzić.
I okazało się, że wyleciało ze środka wszystko to, o czym myślałam, ale pojawiło się też wiele innych rzeczy...
Zaczął wypływać ogromnymi falami ból, który uporczywie domagał się byśmy go odczuwali. Powoli brał sobie w posiadanie bohaterów książki, by potem przenieść swoją moc na bezbronnego czytelnika. Pojawił się worek z siłą, której oni już nie mieli ochoty nosić. Zbudowano rollercoaster jadący cały czas w górę. Zapomnienie, którego się boją, ale wiedzą, że jest nieuniknione. Durna mantra: Będę żył dziś najlepiej jak potrafię. Słowa zawsze i okay. Brak wiary w jakiekolwiek kiedyś. A także historia zawarta w Ciosie udręki, napędzająca bieg całej książki i sprawiająca, że zdenerwowany czytelnik krzyczy razem z Hazel, że chce dowiedzieć się, co będzie dalej.
A potem już wszystko zaczęło płynąć...
Wydarzenia zaczęły się przeplatać. Bohaterzy rozmawiali coraz częściej o umieraniu, o chorowaniu na raka, o tym, że śmierć pojawia się niespodziewanie. Umiera się w środku zdania. Stawiali pytania i próbowali na nie odpowiadać. Mówili o nieskończonościach, które są większe niż inne. Gdzieś miedzy tym zaczęło przewijać się coś o wszechświecie, jakieś domieszki dobrego humoru, krzywe uśmiechy i podróż do Amsterdamu.
A mnie zaczął coraz bardziej zachwycać styl jakim operuje Green. Pewnego rodzaju zabawa słowami wiążąca się z zabawą z życiem. Zaczęły zachwycać wszystkie rozwijane wątki, małe upadki postaci i podnoszenie się wytężając wszystkie możliwe siły. Zadziwiała mnie konstrukcja fabuły, ubrana w rozdziały tak, by nie można się było oderwać. Chociaż, gdyby uparty czytelnik się przyczepił, wymyśliłby parę małych zarzutów, ale one i tak nie odebrałyby idealności tej idealnej powieści. Nie warto się więc nad tym głowić.
" - Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz - powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. - A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał."
A mnie zaczął coraz bardziej zachwycać styl jakim operuje Green. Pewnego rodzaju zabawa słowami wiążąca się z zabawą z życiem. Zaczęły zachwycać wszystkie rozwijane wątki, małe upadki postaci i podnoszenie się wytężając wszystkie możliwe siły. Zadziwiała mnie konstrukcja fabuły, ubrana w rozdziały tak, by nie można się było oderwać. Chociaż, gdyby uparty czytelnik się przyczepił, wymyśliłby parę małych zarzutów, ale one i tak nie odebrałyby idealności tej idealnej powieści. Nie warto się więc nad tym głowić.
Poczytałam sobie znowu, bo miałam ochotę trochę pośmiać się, a potem popłakać.
http://media.tumblr.com/521f4c4ee51101124b1db88d32e050d9/tumblr_inline_msu8d6wRxn1qz4rgp.gif
OdpowiedzUsuńrzygam wami wszystkimi. napisałam w recenzji swojej, wtedy rok temu, że gnw ma cechy książki zwyczajnej, ale jest czymś o wiele więcej.
a teraz po prostu zmieniłam się w hejtera. tak bardzo mam odruch wycofywania się na sezonowość. wrgh.
Mmm... z tobą już rozmawiałam. :D
UsuńBardzo chciałabym przeczytać tą książkę, bo widzę, że na każdym robi duże wrażenie :) Trochę się jej jednak boję, bo wiem jednocześnie, że to trudna powieść
OdpowiedzUsuńNie wiem, może i trochę trudna, ale tylko trochę, bo Green ma taki styl, że dzięki niemu wszystko potrafi, hm..., dobrze, lekko...? przekazać :>
UsuńKsiążka piękna w swojej prostocie i magii słowa. Cudwony Hazel, cudowny Augustus. Czy czegoś trzeba więcej? :)
OdpowiedzUsuńTak, ekranizacji, która dorównałaby pierwowzorowi. :D
UsuńW przyszłym tygodniu to sprawdzę, bo zamierzam wybrać się do kina. :>
Piękna książka, cudowna, wzruszająca, zabawna. Uwielbiam tę historię.
OdpowiedzUsuńMam ją już w planach. Ją i inne książki tego autora :)
OdpowiedzUsuńpo przeczytaniu tych kilku postów na Twoim blogu, coś mnie zaczęło męczyć...nie męczyć to nie jest dobre słowo....nie pasować, zastanawiać, przeszkadzać...
Za mało w nich informacji. Po przeczytaniu poprzedniego posta, o filmie, nie wiem o nim nic więcej, ze takowy jest, jest czarno-biały i Ci się podobał. Ale co z tego wynika dla mnie? Dla twojego czytelnika?
Jacy są bohaterowie? Nie dowiedziałam się nic oprócz twoich przeżyć.
Może to ja nie rozumiem idei tego bloga i może tak ma być. W końcu to Twój blog i przede wszystkim Tobie ma się podobać. Jednak....zastanów się czy pewnie zmiany nie wyszły by na dobre?
Ale jak już pisałam, top tylko moja uwaga. Może to ja nie rozumiem, nie wiem, nie znam się....
Doskonale wiem o co Ci chodzi, bo już mi to ktoś kiedyś powiedział.
UsuńW sumie mogłabym napisać w tamtym teksie o filmie, że aktorzy dobrze zagrali i inne takie, ale napisałam, że film jest bardzo dobry i pomyślałam że to już z tego jednego wynika. Poza tym podałam reżysera, gdzie i kiedy to się dzieje, ile trwa, opisałam o czym jest, na końcu dodałam dla kogo i nie wiem naprawdę co mogłabym jeszcze napisać. :)
Tak na tym blogu miało być. Bo wiesz, w Zakątku pisałam teksty będące w większym stopniu recenzjami niż tutaj. Mówiłam o bohaterach, akcji, fabule, stylu, okładce, wytykałam co było dobrze a co źle. Znudziło mi się to, a przede wszystkim zmęczyło mnie. Bo ileż można i po co? Przykro mi, ale muszę to powiedzieć. Nie widzę w tym najmniejszego sensu. Znaczy, ja rozumiem, tak, tak, przed kupieniem/wypożyczeniem/przeczytaniem danej książki chcemy znać wszystkie jej plusy i minusy, wiedzieć czy rzeczywiście warto wydać na nią te pieniądze i w ogóle, ale ja w takich wypadkach kieruję się intuicją. I choć próbuję to nie potrafię napisać prawdziwej, takiej „tradycyjnej” recenzji. A mnie samej piszącej o książkach i o uczuciach z nimi związanych jest znacznie lepiej. Więc nie traktuj Filiżanki jako bloga recenzenckiego. Traktuj jako bloga, gdzie są teksty o książkach, które opisuje dziewczyna tylko dlatego, że kocha czytać.
Chociaż... ja staram się jakoś w delikatny sposób te informacje w te posty wczepiać, może nie dosłownie, ale jednak się staram. Bo np. „A mnie zaczął coraz bardziej zachwycać styl jakim operuje Green” - czyli świetny styl. Dalej – dobrze rozwinięte wątki, czyli wykorzystany potencjał. „konstrukcja fabuły, ubrana w rozdziały tak, by nie można się było oderwać. - czyli wszystko ładnie skonstruowane i wciągająca akcja. A na koniec, że jednak ta książka ma minusy, ale ja staram się nie zwracać na nie uwagi. (Brałam pod uwagę tylko ostatni akapit).
Gdy tak czytałam ten Twój tekst, zaczęłam znów powracać myślami do "Gwiazd...", wydarzeń przepełnionych emocjami i tego wszystkiego, o czym można by było długo rozprawiać. I poczułam potrzebę przeczytania tej książki jeszcze raz. I wkrótce tak też pewnie zrobię. ;)
OdpowiedzUsuńPopieram, wydaje mi się, że książki stają się wtedy jeszcze piękniejsze. ;)
UsuńPodobała mi się, ale to chyba tyle. Ani nie płakałam, ani się nie wzruszyłam. I tak szczerze? Prawie nigdy jej nie wspominam. Inne książki Johna Greena bardziej mi się podobały, a tak była tylko... dobra. Ta cała podróż do Amsterdamu, bycie bombą i gadki o śmierci jakoś mnie nie przekonały. Za to bardzo polubiła Isaaca. I jego wątek. Jego historia. Hazel mnie irytowała nieco, a Augustus... był nawet całkiem, całkiem, no i te jego rozbrajające metafory ;P
OdpowiedzUsuńW dalszym ciągu jestem zakochana w historii Alaski... Żadna książka Greena mi jej nie przebije ^^
W najbliższym czasie muszę iść w końcu na ekranizację "GNW"! Ale jacyś bip z naszych miejscowych kin postanowili nie wyświetlać tego filmu! Tak samo było zresztą z "ZK"...
Pozdrawiam ciepło ^^
Mmm.. ja również kocham z całego serca Alaskę, ale jednak tam nie płakałam, a GNW była pierwszą książką, która rzeczywiście mnie poruszyła. :> SA tez w najbliższym czasie zamierzam sobie powtórzyć, ale już o tym na blogu raczej pisała nie będę. ;)
UsuńOo. Żartujesz? :<<<
Ja właściwie nie wiem w końcu czy pójdę, bo chyba w domciu wygodniej obejrzeć, pod kocykiem i z herbatką, spokój i cisza. A poza tym, w kinie mam wrażenie, ze się ludzie na mnie gapią, nie wiem czemu, i chociaż umiem bezgłośnie płakać to jednak... jakoś dziwnie. ;p
Ja również jesteś "świeżo" po lekturze i szczerze powiedziawszy w pierwszym momencie dawałam 10 bez żadnych "ale". Ale... no właśnie. Po "przetrawieniu" doszłam do wniosku, że nie płakałam, nie paliły mnie poliki, a serce nie bilo w szalonym tempie. Wszystko było na pograniczu. Łzy w oczach miałam (nie wyleciały), poliki miałam zaróżowione (lecz nie paliły), a serce. Cóż bilo, ale nie tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Zgadzam się jednak z tym, że to wyjątkowa książka.
OdpowiedzUsuńMnie policzki nie paliły, ale płakałam i to bardzo dużo. Pierwsza taka książka, która tak mnie rozbroiła. A serduszko rozleciała się na kawałki, nie miało siły bić.
UsuńBardzo lubię, czytałam dwa razy. Ksiazka zdecydowanie ma to coś, jest smutna i piękna.
OdpowiedzUsuń:)
UsuńA w moim przypadku było odwrotnie - dlatego, że przeczytałam setki innych podobnych książek i przekartkowałam tysiące innych stron, "Gwiazd naszych wina" okazała się jedną z wielu, ani wybitną, ani specjalnie wyróżniającą się. Owszem, jest książką dobrą, ale tylko tyle - przynajmniej w moim odczuciu.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie trafiłam na książkę podobną do GNW...
UsuńOkay?
OdpowiedzUsuńOkay ♥
Usuń