Gwiazd naszych wina, czyli trochę o ekranizacji...

Kiedy ja oglądałam ten film? Tydzień temu?
Dobre filmy pozostają w sercach i umysłach widzów na bardzo długi czas, nie na tydzień, nie na dwa, ale na całe miesiące. Tak, że będzie się chciało oglądać znowu, raz za razem.  
Tyle, że... ta Gwiazd naszych wina, która zaczarowała wszystkie młode serca, zarówno fanów znających pierwowzór jak i tych niewiedzących nawet o jego istnieniu, na mnie nie wywarła szczególnego wrażenia. Gdyby nie to, że tak dobrze znam i podziwiam książkę, z którą film jest niezwykle zgodny, fabuła zatarłaby mi się już pewnie w pamięci i zapomniałabym nawet imiona głównych bohaterów.


Chciałam obejrzeć ten film od tak dawna i tyle czasu się za niego zabierałam, aż w końcu o nim zupełnie zapomniałam. Ale choć od początku, jeszcze mocno przed premierą, byłam dość sceptyczna to cóż... jednak oczekiwałam czegoś... lepszego? Bardziej wzruszającego? Aaa, wiem! Oczekiwałam chwytającego za serce filmowego Augustusa, ale tu... tu go przecież nie ma! Chciałabym powiedzieć, że Ansel Elgort w jego roli całkowicie spełnił moje oczekiwania, ale byłoby to spore nagięcie prawdy. On po prostu był zupełnie nie taki, jak trzeba, zbyt ciapowaty i wyidealizowany (ale w książce mi to nie przeszkadzało!) i tego papierowego chłopaka (na naszej polskiej okładce), patrzącego się w gwiazdy, zupełnie mi obrzydził. Natomiast Shailene Woodley... nie lubię tej aktorki, bardzo nie lubię. Wiem, że patrzy się na to, co w środku, ale jak to ktoś kiedyś ładnie ujął w słowa - on brzydki i ona brzydka, chociaż grafiki zamieszczone w poście pokazują jedne z lepszych momentów. Ja oczywiście nie twierdzę, że oni obydwoje źle zagrali czy coś takiego, ja po prostu jestem do nich strasznie uprzedzona i w żaden sposób tego z siebie wyplenić nie potrafię. Drugoplanowe postaci pojawiają się od czasu do czasu, nie wybijając się na pierwszy plan, jednak Isaac w jakiś dziwny sposób przyciąga uwagę, każe siebie chociaż przez chwilę pośledzić wzrokiem.  


Muszę przyznać, że spodziewałam się, wręcz oczekiwałam, że podczas seansu będą potrzebne mi chusteczki, ale nie. Wszystkie były najzupełniej suche i świeże, tylko w niektórych miejscach zrobiło mi się smutno. A przecież tak nie miało być! Planowałam płakać razem z fikcyjnymi bohaterami i śmiać się z nimi! I miało być dużo niezapomnianych emocji, wrażeń i odkryć, tak żeby można było sobie powzdychać oraz popatrzeć z uwielbieniem w oczach. Niestety oprócz kilku ślicznie przeniesionych na ekran scen reszta wypada blado, nie pozostawiając żadnego śladu na duszy. Ach, zapomniałabym o ścieżce dźwiękowej! Naprawdę piękna! Słucha się z ogromną przyjemnością, idealnie pasuje do klimatu ekranizacji.


Powieść autorstwa Johna Greena naprawdę kocham, mimo tych wszystkich wad, które jestem w stanie wyliczać na palcach i rzeczy, które mogłyby być napisane inaczej. Tylko, że w przypadku książki mogę się oszukiwać, że ona jest tak idealna, jak kiedyś myślałam, a ekranizacja pokazała mi wyraźnie te minusy i się po prostu na nią obraziłam. Poza tym, gdzie są słowa: "Jestem, Augustusie. Jestem"? To, że ich zabrakło, strasznie mnie zabolało, bo ilekroć myślę o Gwiazd naszych wina, zawsze na myśl przychodzą mi te trzy wyrazy. 

Mimo tego wszystkiego, można spokojnie uznać, że polecam Wam Gwiazd naszych wina na jakiś jesienny wieczór, bo zdecydowanie warto poznać historię o tak pięknej miłości. I do tego przyznam się, że w chwilach, kiedy zapominałam jak bardzo nie lubię filmowych Hazel i Gusa, naprawdę cieszyło mnie oglądanie i wywoływało ogromny uśmiech na mojej twarzy.

Komentarze

  1. Mam ten film w planach, jednak najpierw przeczytam polecaną książkę. Muszę szybko nadrobić braki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecana ksiązka to jedna z najważniejszych ksiązek mojego życia, więc jak najbardziej zachęcam do jak najszybszego się z nią zapoznania. ;)

      Usuń
  2. u mnie na odwrót, moim zdaniem to książka była słaba i niiic z niej nie pamiętam, a film - oo kurde.
    jak ja wtedy ryczałam.
    dziwna noc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że w końcu ta historia wywołała w Tobie takie emocje, nieważne, że za sprawą ekranizacji. ;)

      Usuń
  3. Uwielbiam zarówno film jak i książkę. Filmowa Hazel była dla mnie wręcz idealna, chociaż Ansel w roli Augustusa nie przypadł mi aż tak bardzo do gustu. Płakać, nie płakałam, ale smutnych momentów było dość dużo ;-;

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy do kin wchodził film moim priorytetem było przeczytanie pierwowzoru, żeby z czystym sumieniem móc iść na seans. Książkę owszem przeczytałam, ale do kina niestety nie doszłam :D Potem naczytałam się przeróżnych recenzji i w sumie podchodzę do tego filmu z dystansem, a już na pewno nie ciągnie mnie do niego jak kiedyś. Może w przyszłości namówię koleżankę i wyposażone w chusteczki (ciekawe czy się przydadzą ^^) zrobimy sobie nocny seans w domu. Wtedy dowiem się, czy cały szum wokół tej produkcji warty jest świeczki. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahhahah, ile razy ja już miałam takie postanowienia, haha, i też zawsze ksiązkę przeczytam, ale do filmu nie dojdę. :D
      Noc to bardzo dobra pora do oglądania filmów, wywołuje wtedy emocje, które zapewne nie zostałyby wywołane w dzień. ;)

      Usuń
  5. Rety ja od początku do tej obsady nie byłam przekonana. Pff. Ja w ogóle nie byłam przekonana do ekranizacji! Wiedziałam, że tak piękną historię spieprzą i nie dadzą rady przenieść wszystkiego na ekran. Nie wiem czy obejrzę. Pewnie za kilka miesięcy... Teraz nie jestem jakoś na to gotowa. Mam jednak głęboką nadzieję, że po obejrzeniu filmu, większość od razu wzięła się za książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, mnie na początku wieść o ekranizacji ucieszyła, ale po obejrzeniu zwiastuna byłam załamana. ;/
      W innych podobno wywołuje dużo emocji, pozytywnych do tego, więc to na pewno jest motywacją do sięgnięcia po pierwowzór. ;)

      Usuń
  6. Tyle skrajnych opinii krąży na temat ekranizacji, że ja postanowiłam wziąć na luz i swobodę i sama, z własnej perspektywy, w końcu ocenić zarówno książkę, jak i film:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Najpierw muszę przeczytać książkę, a potem dopiero zacznę myśleć o ekranizacji :d

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie miałam wygórowanych wyobrażeń odnośnie aktorów. Dla mnie byli wspaniali, a film był bardzo wzruszający i mnie porwał, tak samo jak i Karola. Według mnie to wspaniała ekranizacja, która dorównuje książce i przynosi wiele łez, i refleksji nad życiem (naprawdę refleksji, bo w noc kiedy byliśmy w kinie pojechaliśmy zobaczyć wschód słońca - to film nas do tego zainspirował). To czego szukam w filmach odnalazłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dla mnie chyba każdy byłby lepszy niż oni, wkurzyłam się na nich bardzo. :D Jednak bardzo się cieszę, że ten film u Was wywołał aż tak wiele emocji i refleksji. :>

      Usuń
  9. U mnie z filmami jakoś kiepsko. Dużo czeka na obejrzenia, wieloma się rozczarowuję, a na oglądanie mam bardzo mało czasu :) Ekranizację GNW zaczęłam oglądać, ale nie skończyłam. To co zdążyłam zobaczyć nawet mi się spodobało, więc mam nadzieję seans kiedyś dokończyć. Może wywrze na mnie lepsze wrażenie niż na tobie. I, że choć w malutkim, malusieńkim stopniu dorówna książce :)
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, u mnie to samo, ostatnio na filmy w ogóle nie ma czasu. ;, Też mam taką nadzieję. :):)

      Usuń
  10. Mi o dziwo chyba pierwszy raz w życiu film podobał się bardziej niż książka:) Wszystko mi pasowało:) Jednak z tymi uprzedzeniami wiem jak to jest, bo jak zobaczyłam aktorów mających grać w 50 twarzach Greya to po prostu sam ich widok mnie odstrasza, oni kompletnie nie pasują wizerunkowo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo, to super, naprawdę się cieszę. :) A o 50 twarzach G. to się nie wypowiem, bo nie czytałam, nie zamierzam, i tak samo z filmem. ;)

      Usuń
  11. Rany! Uwielbiam tą twoją recenzję! Muszę przyznać, że ja książki nie kocham. Co najwyżej lubię, ale o tym chyba już pisałam ci nie raz, więc nie będę się powtarzać ^^ Gdy po premierze filmu, w sieci aż szumiało o tym jaki to on nie był idealny i w ogóle, że wszyscy ryczą przed ekranami, byłam trochę zaskoczona. Jestem wielką antyfanką ekranizacji książkowych i po prostu zawsze, do takowych podchodzę sceptycznie. A w tym wypadku, po tych wszystkich pozytywnych opiniach, tym bardziej byłam negatywnie nastawiona do filmu. I twoja recenzja... utwierdza mnie w przekonaniu, że miałam rację. ;)
    Ale pewnie i tak kiedyś to dziadostwo oglądnę. :/ Jeśli nie dla aktorów (też nie lubię Shailene) to dla tej ścieżki dźwiękowej. :)
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Skoro tu dotarłeś, to znaczy (mam nadzieję), że przeczytałeś post powyżej i wiesz co komentujesz. Będzie mi bardzo miło jeśli co do treści komentarza trochę się wysilisz, bo na każdy z nich odpowiadam. Wszelkiego rodzaju dyskusje są bardzo mile widziane. :)
Twojego bloga także odwiedzę i jeśli przypadnie mi do gustu – pozostawię po sobie ślad.
Jeśli masz do mnie jakieś pytanie, to śmiało pytaj.
Kontakt: kinga.godowska@vp.pl
Dziękuję za wszystkie komentarze!