Dziwna sprawa, kiedy jesteś książkoholikiem, a zachwycasz się ekranizacją zamiast powieścią

Czytajcie śmiało, brak spojlerów ;) 


Płonące Ziemie to już piąty tom serii pt: Wojny Wikingów. Pamiętacie mój zachwyt nad trzema pierwszymi tomami? Cóż, niestety, ale tym razem moja opinia nie będzie pozytywna. Bardzo mnie to boli, bo naprawdę serial zawładnął całą moją duszą. Pomijając wszystkie miłostki Uhtreda, głównego bohatera, to produkcja na najwyższym poziomie. A oprócz szalonej i nieposkromionej akcji, Ostatnie Królestwo ma w sobie to magiczne coś, co nadaje tej historii unikatowy sens. Pokochałam te ukryte słowa, których postaci nawet nie muszą wypowiadać. Pokochałam emocje i walkę o kraj. Równie mocno pokochałam najedźdźców i byłam rozdarta pomiędzy miłością do Sasów a uwielbieniem Duńczyków, podobnie jak Uhtred z Bebbanburga.

I właśnie to wszystko ma w sobie serialowy odpowiednik. I dokładnie tego brakuje w książkach Bernarda Cornwella. Na początku faktycznie zdystansowany styl narracji był cudownie odmienny od innych sposobów prowadzenia opowieści. Ale wraz z każdą następną bitwą, brak bogatych interakcji pomiędzy bohaterami coraz bardziej irytuje. Brakuje mi dialogów, które wyrażałyby przywiązanie Uhtreda do wikingów, akceptacji Edwarda jako następcy króla, wspomnień Uhtreda i Bridy, relacji między przybranymi braćmi i najważniejsze - skomplikowanej relacji między Panem Wojen a królem Alfredem. To coś, na co czekam od początku i aktualnie zwątpiłam, że Bernard Cornwell przygotował choć jedną taką scenę dla swoich czytelników. 


Poczułam się oszukana tym, w jaki sposób autor przedstawił wieszczkę Skade i tym samym ogłupił Uhtreda. Myślałam, że to może jakiś głupi żart, ale... nie. Reżyser dodał Skade pierwiastek jakiejś szatańskiej boskości, coś nadnaturalnego, obrzydliwego i jednocześnie cholernie ujmującego. W książce Cornwell spektakrualnie zaprzepaścił cały potencjał kobiety. Skade u niego nie wzbudza przerażenia, a jej relacja z Uthredem zamiast robić w głowie mętlik powoduje jedynie zgorszenie. Zwłaszcza po pewnym ważnym wydarzeniu w prywatnym życiu głównego bohatera...

Płonące Ziemie nie spodobają się każdemu, Cornwell zatraca się w walce i jego historia staje się z tomu na tom coraz bardziej wtórna, autor skrupulatnie pozbawia jej życia. Jestem zawiedziona wiedząc co można było z tej opowieści wycisnąć. Niemniej jednak, gdyby nie ten nieemocjonalny cykl, serial, nad którym się rozpływam, nigdy by nie powstał. 

Płonące Ziemie (Wojny Wikingów #5), 585str., Wydawnictwo Otwarte 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu!

Komentarze

  1. Bywa. Bridget Jones znana z ekranu jest o wiele lepsza niż ta z książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. "autor skrupulatnie pozbawia jej życia. " trochę tak jakby nie było pomysłu... szkoda ale może to chwilowe potknięcie i z kolejnym tomem będzie lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie to wyglądało lepiej ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Skoro tu dotarłeś, to znaczy (mam nadzieję), że przeczytałeś post powyżej i wiesz co komentujesz. Będzie mi bardzo miło jeśli co do treści komentarza trochę się wysilisz, bo na każdy z nich odpowiadam. Wszelkiego rodzaju dyskusje są bardzo mile widziane. :)
Twojego bloga także odwiedzę i jeśli przypadnie mi do gustu – pozostawię po sobie ślad.
Jeśli masz do mnie jakieś pytanie, to śmiało pytaj.
Kontakt: kinga.godowska@vp.pl
Dziękuję za wszystkie komentarze!